Kto nie wierzy, ten może sprawdzić sam. W Siemkowicach jest miejsce, gdzie czas się zatrzymał, bez prądu, telewizji czy Internetu. To Izba Kultury Ludowej, w której gospodarzy Freusowa. Gawędziarka ludowa stworzyła na własnej posesji zakątek, w którym snuje opowieści o dawnych czasach.
Przez ponad 40 lat była związana z animacją kultury w Siemkowicach. Tutaj się urodziła, wychowała. A wpływ na przywiązanie do miejsca, ale i do kultury ludowej, wyssała z mlekiem matki. Jadwiga (Jagoda) Freus, córka Marianny Marchewkowej nie mogła iść inną drogą. I choć jest na zawodowej emeryturze, to dalej snuje swoje gawędy, prowadzi festiwale i opowiada o tym, jak było dawniej.
– Moje życie obracało się wokół twórczej pracy – przyznaje.
– Moja mama była nauczycielką w szkole podstawowej tutaj. Już kiedy byłam dzieckiem zaszczepiła we mnie miłość do kultury ludowej. Pisała wiersze, zarówno gwarą jak i po polsku, opowiadania. Była znana w regionie. Wychowując się z taką osobą, niejako byłam zmuszona nasiąknąć takim, a nie innym klimatem. Mama uważała, że to najpiękniejsze miejsce na ziemi, ja też tak sądzę, wrosłam w to środowisko.
Freusowa wspomina, jak je j rodzicielka potrafiła w swojej twórczości zawrzeć informacje o wiejskich typach, chociażby w utworze „Baba powsinoga”, który jest o niej samej.
– Chwalę się tym, że moja Marianna tak pięknie gwarą potrafiła opisywać tę wieś i tych ludzi żyjących – mówi gawędziarka.
Od wczesnych lat bawiła się w zbieractwo. Najpierw porządkowała twórczość mamy, potem zdjęcia i historie z okolicy. Aż wspólnie z koleżanką, Aliną Urbaniak, wydały „Siemkowice – bogactwo historii, miejsca i ludzi”. Od dawna zbiera stare przedmioty. A teraz jeszcze kolekcjonuje opowieści innych.
– Zbieram wspominki starych ludzi, wyłapuję takich fajnych ciekawych i opowiadam to na scenie jako folklorystyczne ciekawostki. Inni tego słuchają, o dziwo – śmieje się.
Występy Freusowej na scenach nie tylko bawią, ale też są doskonałymi lekcjami historii.
Izba Kultury Ludowej, która powstała w stodole za domem w Siemkowicach, to miejsce, gdzie w odpowiednim otoczeniu gospodyni może snuć swoje opowieści do woli.
– Siedząc wśród wyrek, fasków, kierzunków , cebrów, cebratków, dwojoków, przeróżnych rzeczy, które pamiętają tę naszą dawną wieś, w wieluńskim stroju ludowym, który mi pani wójt pomogła zdobyć, mogę czuć tę dawną atmosferę – mówi gospodyni.
A wszystko zaczęło się znowu od zbierania rzeczy, które powoli zapełniały małe mieszkanko, a potem klepisko.
– Mnie jest szkoda wyrzucić czegoś, co ma historię, co ma wewnętrzną duszę, więc to było w moje stodole, ale w końcu stwierdziłam, że trzeba z tego zrobić miejsce, gdzie by mogły dzieci przychodzić –tak idea powoli kiełkowała, nie kryje.
– Od pomysłu do realizacji wcale nie upłynęło długo. Bardzo pomogli sąsiedzi, mieszkańcy. Tu sąsiad mówi, że ma starą komodę i da, a sąsiadka ma starą kolebkę – podaje.
– Dużo wsparcia dostałam. Radny spytał czy mam ławki. Nie miałam, więc przywieźli brzózek naciętych na pół. Przyszedł pan i zrobił grilowisko, przy którym moi goście mogą sobie posiedzieć.
Freusowa ma m.in. trzy kołyski, żarna, a nawet krosna, na które się swego czasu zrujnowała. Nie po to, żeby móc na nich tkać, ale po to, by móc pokazać jak wyglądały.
Goście przychodzą, siadają przy wielkim stole, „tatowym” po ojcu Freusowej który był krawcem, a ona opowiada.
Pierwszymi odwiedzającymi Izbę, kilka lat temu, były przedszkolaki z Siemkowic. Potem zaczęły przychodzić dzieci z miejscowej szkoły. Kilka miesięcy temu powstał filmik promujący miejsce, więc przybywały wycieczki ze szkół w Działoszynie i Pajęcznie.
– Zaczynają podjeżdżać pod moją posesję autokary, wysiadają z nich młodzi ludzie, a ja jestem przeszczęśliwa – powtarza.
– Nie zarabiam na tym, bo to nie chodzi o pieniądze, tylko przekaz. To jest sentymentalne zakończeni mojej pracy, związanej z kulturą.
Jadwiga Freus zaznacza, że odwiedzić ją może każdy. Serdecznie do tego zachęca. A kontaktować się w sprawie wizyt należy przez Bibliotekę Publiczną w Siemkowicach.
– Przyjechała babcia z dziadkiem i wnuczkami, siadają a ja im opowiadam a kiez ta nie było radyja i telewizora tamtego wcora za wcora, opowiadam im te przeróżne opowiastki – uśmiecha się.
Do przyjęcia grup długo się przygotowuje. Ma żelazka, magle, balie z tarkami. Jej goście prasują, piorą, drą piórka. Dziewczynki mogą założyć chusty, nauczycielki przywdziewają zapaski.
– Dzieci wykonują przeróżne zajęcia, związane z pracą naszych babć. Wszystkiego można dotknąć, wziąć w ręce, poruszać. Cieszę się, że mogę jeszcze coś przekazać. To jest marzenie, żeby tu do mnie przyjeżdżały i przychodziły dzieci – zaznacza.
Planuje kolejne pokazy. Chce np. uczyć dzieci rozpalać w kozie.
– Maluchy są bardziej zainteresowane, nastolatki znajdują wszystko w Internecie, ale coraz to bardziej z takim zadziwieniem podchodzą i dopytują „a po co, a czemu”, więc zaczyna się coś dobrego dziać w tym kierunku. – liczy gawędziarka.