Opiekunowie bezdomnych kotów, którzy doglądają zwierząt w okolicy Lasku Miejskiego alarmują, że od jakiegoś czasu znajdują zwłoki otrutych czworonogów. – Od razu widać, że taki kot nie zdechł naturalnie – podaje Halina Moździerz. – Te zwierzęta umierają wiele godzin w męczarniach – dodaje oburzona.
Nasza czytelniczka podnosi, że społeczni opiekunowie kotów nie zawsze spotykają się ze zrozumieniem ze strony mieszkańców i sąsiadów. Nie zawsze też mogą liczyć na pomoc ze strony Urzędu Miejskiego. I to pomimo tego, że do zadań własnych gminy należy troska o bezdomne zwierzęta, w tym dziko żyjące koty. W programie opieki nad zwierzętami, uchwalonym przez gminę Wieluń, są wyraźne zapisy, które o tym mówią. Ratusz powinien nawiązać współpracę z wolontariuszami, zajmującymi się wolnożyjącymi kociakami, m.in. aby dostarczać karmę. Wyprosić worek jednak, jak zaznaczają sami opiekunowie, niełatwo. A jak już taką karmę dostaną, jest kiepskiej jakości.
O problemach opiekunów wolnożyjących kotach pisaliśmy na łamach „Kulis…” latem, kiedy wolontariuszki z osiedla Bugaj toczyły batalię o miski z wodą. Naczynia pozostawiane przez wolontariuszy były regularnie uprzątane przez pracowników porządkowych, zatrudnionych w administracji osiedla.
Opiekunki z okolic Lasku mierzą się z o wiele większym kłopotem.
– Od września tego, roku, ale i wcześniej, na terenie ogródków działkowych „Lasek” zamordowano 11 kotów, w tym sześcioro młodych, i jeża – twierdzi Halina Moździerz.
– Truciznę podrzucono w mięsie albo dodano do mleka. Zwierzęta umierały wiele godzin w męczarniach. Na osiedlach też jest podobnie. Na przykład na Starych Sadach skrepowano kotu łapki i podpalono.
Wolontariuszka przypomina, że większość bezdomnych kociaków znalazła się na ulicy z winy człowieka. Te porzucone bardzo szybko dziczeją, więc trudno je złapać, aby przeprowadzić sterylizację lub kastrację.
– Tylko nieliczni pozwalają im jakoś przetrwać – podkreśla Moździerz.
– Dokarmiają, poświęcając swoje zdrowie, czas i pieniądze. Niektórzy wydają nawet po kilkaset złotych ze skromnych emerytur. A na domiar złego są atakowani przez bliźnich, najwyraźniej wyzutych z wyższych uczuć – irytuje się opiekunka kotów.
Starsza kobieta uważa, że tylko pozbawieni człowieczeństwa mogą mordować zwierzęta. Jej zdaniem moralnie za całą sytuację odpowiadają władze wieluńskiego ratusza.
– Osoba, mająca w zakresie obowiązków tzw. dobrostan zwierząt chyba nie ma na to czasu, mimo sygnalizowanie jej problemów związanych z bytowaniem kotów wolnożyjących – nie ukrywa irytacji Halina Moździerz.
– Sugerowanie, aby tymczasowe opiekunki, zwykle już w podeszłym wieku, wyłapywały zwierzęta to nadużycie. Przecież nie mamy siły, ani możliwości, ani dobrego zdrowia. To jest obowiązek władz, które wspólnie z policją, strażą miejską czy prokuraturą, powinny reagować na akty bestialstwa – mówi kobieta, licząc, że znajdą się osoby, które wskażą sprawców otrucia kotów.
Jak informuje asp. sztab. Katarzyna Grela, oficer prasowy Komendanta Powiatowego Policji w Wieluniu do służb nie dotarło zawiadomienie, dotyczące ewentualnego podtruwania zwierząt na terenie Wielunia.
– W sytuacji kiedy ktoś znęca się nad zwierzęciem lub zabija je, uśmierca albo dokonuje uboju z naruszeniem przepisów ustawy o ochronie zwierząt, podlega odpowiedzialności karnej – podaje policjantka.
– Tego typu przestępstwo zagrożone jest karą pozbawienia wolności do lat trzech. Jeżeli sprawca dopuścił się go ze szczególnym okrucieństwem, wówczas wymiar kary wynosi od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności. Pamiętajmy każdy, kto ma informacje bądź jest świadkiem znęcania się nad zwierzętami powinien poinformować o tym odpowiednie służby, w tym policję – dodaje.
Wolontariusze, którzy kotami wolnożyjącymi się opiekują, w poniedziałek odwiedzili wieluński ratusz. Burmistrz Paweł Okrasa obiecał im działania na rzecz polepszenia losu zwierząt.
– Poinformowaliśmy burmistrza o problemie, obiecał zakup klatek kotołapek do chwytania zwierząt i dwie klatki kennelowe do przetrzymywania zwierząt po zabiegach. Ma również zostać podpisana umowa z lekarzem weterynarii, który będzie dokonywał kastracji i sterylizacji, odnośnie opieki nad kotami po zabiegach do czasu, aż będzie można wypuścić go do miejsca bytowania – relacjonuje Halina Moździerz.
Zdaniem wolontariuszki najważniejsza jest jednak edukacji, szczególnie młodych ludzi, w zakresie ochrony zwierząt i ich miejsca w poszczególnych ekosystemach.
– Tutaj swoją rolę powinna spełniać nie tylko szkoła, ale przede wszystkim rodzice, to z domu rodzinnego wynosi się szacunek do żywych stworzeń – uważa opiekunka wieluńskich kotów.
Paweł Okrasa przyznaje, że rozmawiał z opiekunami dziko żyjących kotów.
– Wolontariusze zgłosili swoje uwagi, na pewno będę rozmawiał też z pracownikami odpowiedzialnymi za kooperację z wolontariuszami – podaje burmistrz.
– Mamy sygnały nie tylko od ludzi, którzy kotom pomagają. Do ratusza przychodzą też mieszkańcy, którzy uważają, że kotów jest za dużo i są zbyt ekspansywne, musimy znaleźć balans między tymi stronami. Pewna ilość kotów w mieście jest potrzebna i to nie podlega dyskusji.
Część kotów trafia do schroniska. W tej chwili w Niemojewie jest 30 wieluńskich kotów, choć zawsze było tylko kilka sztuk.