Dwudziestu czterem parom z gminy Mokrsko prezydent RP Andrzej Duda przyznał medale „Za długoletnie pożycie małżeńskie”. Piętnaście z nich odebrało odznaczenia na uroczystości zorganizowanej z tej okazji, w środę, 11 stycznia, w Domu Kultury w Ożarowie.
Medale takie nadawane są małżonkom, którzy przeżyli w jednym związku 50 lat. Tym razem otrzymali je ci, którzy na ślubnym kobiercu stanęli w 1971 roku lub 1972.
W czasie środowej uroczystości gośćmi wójta Zbigniewa Dąbrowskiego i kierowniczki Urzędu Stanu Cywilnego Marioli Cichli byli: Elżbieta i Henryk Ciurowie, Daniela i Antoni Falendrowie, Wanda i Wacław Idasiakowie, Maria i Henryk Młynarczykowie, Czesława i Mieczysław Pankowie, Halina i Marian Świątkowie, Ewa i Edward Tomaszewscy, Krystyna i Zenon Wosiewiczowie, Aniela i Marian Gładyszowie, Maria i Zbigniew Hadrysiowie, Danuta i Ryszard Kryściakowie, Stefania i Stefan Malińscy, Danuta i Jerzy Młynarczykowie, Anna i Franciszek Szańcowie oraz Grażyna i Józef Wolniakowscy.
W imieniu prezydenta medale jubilatom wręczali starosta wieluński Marek Kieler i wójt Zbigniew Dąbrowski.
Uroczystość była doskonałą okazją do wyrażenia refleksji o tak długoletnich małżeństwach i złożenia życzeń szacownym jubilatom.
– Każda z par świętujących dzisiaj swój przepiękny jubileusz, ma zapewne swoją własną, wyjątkową i niepowtarzalną historię – mówił Zbigniew Dąbrowski. – Jest jednak coś, co te wszystkie pary łączy. Wasze małżeństwa to dowód wzajemnej miłości, zrozumienia, wzór wspaniałego życia i przykład, że wspólne niesienie nawet największych ciężarów, sprawia, że stają się one lekkie.
– Życzę państwu, aby nadal wzajemnie się wspierali i aby miłość, która narodziła się więcej niż 50 lat temu, każdego dnia odradzała się w państwa sercach na nowo – mówił Marek Kieler. – Żebyście swoim doświadczeniem i tą miłością pokazywali młodszym, jak można przetrwać te wszystkie przeciwności losu, z którymi tak świetnie sobie poradziliście.
Złote gody były też okazją do wspomnień o minionym półwieczu, przez które małżonkowie trwali przy złożonej sobie przysiędze, a życie często biegło w innym tempie i panowały inne obyczaje.
Czesława i Mieczysław Pankowie z Komornik ślub wzięli zimą 1971 roku w Rudnikach, skąd pochodzi pani Czesława.
– A ja jestem ze Strojca, siedem kilometrów od Rudnik – mówi pan Mieczysław. – Pamiętam, że było wtedy ładnie, ale mroźno. Do ślubu jechaliśmy chyba dużym fiatem, a goście syrenkami. Zapoznaliśmy się kilka miesięcy wcześniej, na zabawie w Rudnikach. Był wtedy maj. Spodobało mi się w niej wszystko i tak jest do tej pory. Dziś, po 52 latach małżeństwa, odczuwamy dużą radość.
– A wszystko zależy od tych dwóch osób, bo nie ma reguły książkowej na małżeński sukces – dodaje pani Czesława. – Przynajmniej ja takiej nie znalazłam.
Państwo Pankowie wychowali trójkę dzieci: Anetę, Katarzynę i Rafała. Doczekali się już pięciu wnucząt i jednej prawnuczki.
Elżbieta i Henryk Ciurowie wychowali się w tej samej wiosce – w Mątewkach.
– Chociaż mąż jest starszy o pięć lat, to znaliśmy się już z dzieciństwa – opowiada pani Elżbieta. – Ale wtedy nie bawiliśmy się razem. Tak bliżej zapoznaliśmy się później, kiedy ze swoimi koleżankami i kolegami zaczęłam chodzić na zabawy do pobliskich miejscowości – Słupska, Kurowa, Chotowa, bo nasze Mątewki są małą wioską.
Elżbieta mieszkała tu z mamą i babcią, które zajmowały się gospodarstwem. Henryk również miał tu gospodarstwo. Zaczęli ze sobą chodzić. Trwało to około roku. Na ślubnym kobiercu stanęli 26 grudnia 1971 r.
– Ale wesele było ciche i skromne – pamięta pani Elżbieta. – Było na nim około piętnastu osób – tylko najbliższa rodzina i świadkowie, bo 15 grudnia zmarła mi mama.
A potem rozpoczęło się ich wspólne, małżeńskie życie.
– Łatwo nie było – mówi dalej. – Robota w gospodarstwie, czworo dzieci. Takie normalne życie na wsi. Od czasu do czasu posprzeczaliśmy się i żyło się dalej. I tak przeminęło te 51 już lat. Czego sobie dziś życzymy? Żeby być w miarę zdrowym i sprawnym, bo więcej to już nam nic nie potrzeba.
Również z jednej miejscowości pochodzą Anna i Franciszek Szańcowie. Oboje wychowywali się, dorastali i po dziś dzień mieszkają w Ożarowie.
– Ale długo o sobie nie wiedzieliśmy, bo mieszkaliśmy w oddalonych od siebie częściach wioski – mówi pani Anna. – A poznaliśmy się na pięknych stawach w lesie w Ożarowie. Tam co niedzielę na groblach wysiadywali ludzie – opalali się, odpoczywali. I my, młode dziewczyny, też tam chodziłyśmy. Przyszedł tam też mój przyszły mąż z kolegami. I tak od słowa do słowa zaczęło się. A potem spotkaliśmy się na zabawie. Miałam wtedy 17 lat i mama pozwoliła mi na nią pójść. Razem tańczyliśmy, ale na randki nie umawialiśmy się. Spotykaliśmy się sporadycznie, raczej tak jakoś przypadkowo.
Po trzech latach znajomości, w styczniu 1972 r., wzięli ślub.
– Była wtedy okropna zima – mówi dalej pani Anna. – Do urzędu stanu cywilnego, a później kościoła, szliśmy pieszo. Samochodów wtedy było mało. We wsi może jakieś dwie syrenki. A i droga nie była asfaltowa tylko kocie łby. Do kościoła przekopana była ścieżka, a wokół zaspy. Świadek to mnie wtedy musiał podtrzymywać, bo moje buty jeździły w prawo i lewo. Były przy tym i stres, i radość – jedno z drugim. Wesele mieliśmy w domu, bo wtedy robiono je głównie w domach. Było to męczące i mało komfortowe.
Ale 50 lat swojego małżeństwa, Anna Szaniec wspomina dobrze.
– Nie wszystko było usłane różami, bo takich ideałów nigdzie nie ma, ale nie było też źle – uśmiecha się dyskretnie. – Mój mąż jest wspaniałym człowiekiem – pracowitym, sumiennym, uczciwym i kochającym ojcem. Nigdy mnie nie skrzywdził. Żyliśmy partnersko, chociaż decyzje raczej podejmowałam ja.
Z tej zimowej pory zawierania małżeństw wyłamali się, ale tylko trochę, Danuta i Ryszard Kryściakowie z Chotowa. Oni na ślubnym kobiercu stanęli 28 października 1972 r.
– Takiego dnia się nie zapomina – uśmiecha się pani Danuta. – Mieliśmy piękną pogodę. Słońce ślicznie świeciło. Moja babcia wieszczyła: „Będziesz miała słodkie życie, bo słoneczko świeci”. A bywało różnie – raz pod górkę, raz z górki. Były chwile piękne, a czasem też mi łezka poleciała. To się jednak zapominało i żyło dalej. Ale jestem zadowolona ze swojego małżeństwa.
Małżonkowie poznali się na zabawie w Słupsku. Sami mieszkali w pobliżu, bowiem ona pochodzi z Mokrska Korei, a on z Chotowa.
– Tańczyliśmy tam czekoladowego walczyka – wspomina pani Danuta. – Ponieważ czekolad wtedy nie było, dawali lizaki. I dostałam od niego pięknego lizaka. Czułam, że mu się podobam, bo wzroku ze mnie nie spuszczał. Mnie też się podobał, a najbardziej jego ciemne, kręcone loki. Potem odprowadził mnie do domu. Chyba coś zaiskrzyło, bo później zaczął do mnie przyjeżdżać. No i tak to się zaczęło. Poznaliśmy się w styczniu, a w październiku pobraliśmy się. Do ślubu jechaliśmy chyba polonezem, a goście żukiem albo nysą. Wesele było w domu, niewielkie – na 40 osób. Przygotowała je znajoma kucharka. Ciche dni? Nie, nie mieliśmy takich. Nawet, jeśli posprzeczaliśmy się, to za chwilę daliśmy sobie po buziaczku i już wszystko było w porządku. Bo ileż można się nie odzywać.
Państwo Kryściakowie wychowali troje dzieci: Karola, Marcina i Małgorzatę oraz doczekali się siódemki wnuków.
Fot.: Elżbieta Wodecka