Niejednej pani łza stanęła w oku, a niejednemu panu głos ze wzruszenia uwiązł w gardle podczas spotkania z okazji złotych godów. 14 grudnia wójt Białej zaprosił na uroczysty obiad pary, które brały ślub w 1971 r. lub 1972 r. Podczas imprezy samorządowcy wręczyli małżonkom odznaczenia za długoletnie pożycie, przyznawane przez prezydenta.
Radny sejmiku wojewódzkiego Andrzej Chowis, starosta Marek Kieler, wójt Białej Aleksander Owczarek, przewodnicząca rady gminy Barbara Pawełczyk oraz pracownicy urzędu świętowali złote gody wraz z mieszkańcami gminy. Podczas wydarzenia małżonkowie wracali wspomnieniami do chwil, w których się poznawali, do pierwszych randek. Przywoływali w pamięci moment, kiedy składali sobie małżeńską przysięgę wytrwania ze sobą również w zdrowiu i chorobie.
– Poznaliśmy się na tzw. „śledziku” więc to spotkanie przebiegło na wesoło – żartuje Grażyna Borowska z Wiktorowa, która wspólnie ze Stanisławem doczekała się dwóch synów i trojga wnucząt. Małżonka przyznaje, że jest typem choleryka, więc to mężowi zdarzało się częściej ustępować w sporach.
– Żona mi się bardzo podoba, im dłużej jesteśmy małżeństwem, tym podoba mi się bardziej. Jest jak jabłuszko, takie drzewko, im starsze, to bardziej twardsze, trwałe. Te lata wspólne nas wzmocniły – zapewnia pan Stanisław.
I choć w dniu ich ślubu, 22 kwietnia, padało, a panna młoda po wyjściu od fryzjera martwiła się o fryzurę, to do tej pory żyją szczęśliwie.
– Małżeństwo to jest trudny zawód, ale jak się jedno z drugim zrozumie, to wszystko przejdzie, widocznie było dobrze, że dotrwaliśmy do jubileuszu – mówi pani Grażyna.
Deszcz podczas składania małżeńskiej przysięgi nie okazał się złą wróżbą również dla Reginy i Ryszarda Gajdów.
– 24 kwietnia to było i lało, a mówią, że jak deszcz pada, to się całe życie płacze, u nas się to nie sprawdziło – twierdzi pani Regina.
– Trochę tych łez było, ale było i dużo radości, jak to w życiu. W przyszłym roku to już będzie 52 lata, jak jesteśmy małżeństwem.
Małżonkowie doczekali się syna, mają też wnuka. Sądzą, że elementy, które budowały fundament ich małżeństwa, to zgoda i zaufanie. Wszystkie nieporozumienia starali się wyjaśnić na bieżąco i nie miewali cichych dni.
Również Sabina i Józef Cynkowie z Wiktorowa zaznaczają, że w małżeństwie dążyli do wypracowania kompromisu.
– Razem podejmujemy decyzje – zaznacza żona.
– No jak tyle lat żyjemy razem, to żyjemy w zgodzie – dodaje mąż.
A wszystko zaczęło się ponad 50 lat temu w piekarni, w Lututowie, gdzie pracował pan Józef. Tam się poznali, potem poszli na zabawę, a ze związku urodziły się trzy córki. Małżonkowie doczekali się też trzech wnuczek i wnuka.
– Mąż mi się podoba i nie będę już zmieniała – zapewnia Sabina.
Zupełnie inaczej rozpoczął się związek Marii i Lecha Bajzertów z Rososzy. Para poznała się w Sylwestra, po tym jak Maria oblała przyszłego męża piwem. Ten ubrany był wtedy w wojskowy mundur.
– To żona mnie podrywała – do tej pory żartuje pan Lech.
– Poszłam z koleżanką na zabawę, podczas tańca niechcący wytrąciłam mu to piwo z ręki – ze śmiechem wspomina Maria.
Wspólnie doczekali czworga dzieci i siedmiorga wnuków.
– Trzeba trochę ustępować, trochę ten, trochę ten – radzi żona.
– Nam się to udaje – cieszy się.
Równie zabawna historia łączy się z momentem, w którym poznali się państwo Alfreda i Mieczysław Kotowie. A spotkali się u kuzynki.
– To był ciekawy zbieg okoliczności, żeby „kot” z „wydrą” się poznał, a żona z domu nazywała się Wydra – do dzisiaj ze śmiechem wspomina pan Mieczysław chwilę, kiedy wymienili swoje nazwiska.
Alfreda tak mu się spodobała, że namówił ją, aby została jego żoną, wychowali razem dwoje dzieci i doczekali się dwojga wnuków.
– Ważne jest, aby wspólnie się dogadywać, potrzebna jest wzajemna miłość i nic więcej – uważa małżonka.
– Oboje rządzimy –mówi.
– Stawiamy na kompromis – potwierdza jej mąż.
Mirosława i Kazimierz Zapłotni z Białej znali się od dziecka, bowiem dom jej przyszłego męża stał pomiędzy gospodarstwem jej dziadków a posesją chrzestnego, ale zaczęli się spotykać dopiero po powrocie Kazimierza z wojska.
– To bardzo dobra żona, kochająca – komplementuje mąż.
– Ja ją podrywałem – nie kryje dumy.
Wychowali dwoje dzieci, mają czworo wnuków i są już pradziadkami dla jednej prawnuczki. Jak mówią, do awantur u nich nie dochodziło, a ciche dni, jeśli się zdarzały, to rzadko i były pojedyncze.
– Są gorsze dni, jak to w życiu, ale więcej jest bardzo dobrych – zapewnia Mirosława.
– Trzeba kochać i być kochanym – podkreśla Kazimierz.
Od dziecka znali się też Halina i Edmund Wykrotowie.
– Mąż z okna w kuchni widział mój dom – podaje żona.
Małżonkowie nie dość że byli sąsiadami, to chodzili do jednej klasy, jednak zaczęli się spotykać dopiero kiedy dorośli. Doczekali się dwóch córek, trojga wnucząt, a już wkrótce na świat przyjdzie ich pierwszy prawnuk.
– Aby małżeństwo było dobre, trzeba wyrozumiałości, należy trochę ustąpić, przyznam, że ja częściej ustępowałam – wspomina pani Halina.
Do tego, że to ona podrywała męża przyznaje się Daniela Szeląg.
– Poznaliśmy się na zabawie w Kopydłowie, były tzw. białe tańce, przyjechałam z koleżankami i poprosiłam do tańca przyszłego męża, bo ładnie tańczył i tak się zaczęło – wspomina.
Razem wychowali dwoje dzieci, mają wnuki.
– Trzeba się zgadzać i szanować – radzi małżonka.
– I rozumieć jeden drugiego – dodaje jej mąż, Marian.
W przypadku Danuty i Aleksandra Maniów z Łyskorni, to również pani wyszła z inicjatywą poznania. A widywali się, ponieważ jeździli tym samym pociągiem do szkoły. Doczekali się dwojga dzieci, mają wnuki i prawnuczkę. Byli bardzo młodzi, kiedy brali ślub, mieli po 20 lat. Ze śmiechem wspominają początki małżeństw, kiedy musieli się dotrzeć. Jak mówią, bywało wtedy gorąco.
– Trzeba sobie umieć różne rzeczy wybaczać i żyć dniem codziennym, bo święta to mało kiedy są – uważa pani Danuta.