Młodzi rodzice, Adrian i Magda, z synkiem i córeczką, wsiadają właśnie na pokład samolotu. Jest wtorek, 2 sierpnia, godz. 13. Dosłownie za chwilę odlecą do odległej o 1570 km Barcelony. Setki oczu obserwują rodzinę. Zapewne myślą, że to zwykła wakacyjna podróż, taka jak tysiące innych. Ale nic podobnego. Kupili bilety w jedną stronę, bo Bóg jeden wie, kiedy wrócą…
Diagnoza brzmiała jak wyrok
Zacznijmy od początku… Adrian i Magda Rachlakowie pochodzą z Baranowa koło Kępna. 11 lat temu zakochali się w sobie i zostali parą. Dziś mieszkają w Grześce pod Wieruszowem. On ma 34-lata, ona 27. Są małżeństwem z dwójką dzieci. Cztery lata temu przyszedł na świat ich pierworodny syn, Gabriel. Niemal dokładnie rok później, urodziła się Sara. Szczęście zagnieździło się w ich domu i sercach. On, z wykształcenia dziennikarz, a z zawodu handlowiec. Ona chwilowo nieczynna fryzjerka, zajmująca się dziećmi i domem. Razem stworzyli rodzinę niemal idealną, ktoś mógłby rzec „jak z obrazka”. Ale ten piękny stan trwał krótko.
Sara, już w trzecim miesiącu życia, zaczęła chorować. Na jej ciele, pod skórą, pojawiły się guzy. Niektóre z nich zanikały. Dziewczynce dokuczała też notoryczna biegunka. Rodzice jeździli do wielu lekarzy, pukali od drzwi do drzwi, szukali właściwej diagnozy. Początkowo objawy dziecka nie były prawidłowo odczytane. Błędna diagnoza, że to torbiele, które zanikną, nie potwierdziła się w kolejno zlecanych badaniach. Ponieważ jednym z objawów była wspomniana biegunka, Sara trafiła na oddział gastrologiczny.
W końcu znaleziono przyczynę cierpienia maleńkiej Sarenki, bo tak pieszczotliwie nazywają ją rodzice. Po badaniu RTG i tomografii lekarka poprosiła na osobność Adriana, który był wtedy przy córce. Diagnoza brzmiała jak wyrok – neuroblastomia, złośliwy nowotwór cewy nerwowej, czwarty stopień zaawansowania.
– Na początku nie mogłem w to uwierzyć – mówi młody tata.
W milczeniu kręcił głową i powtarzał jak mantrę, że to nie może być prawda.
– Dopiero po trzech godzinach, poszedłem do gabinetu lekarskiego i zapytałem raz jeszcze, co jest naszej córce – opowiada Adrian i dodaje, że lekarze byli już pewni, że to trafna diagnoza.
Magda, matka dziewczynki, była wtedy w domu. Załamała się, jeszcze zanim postawiono ostateczną diagnozę. Intuicja podpowiadała, że z jej córką dzieje się coś bardzo niedobrego. Coś, na co ani ona, ani jej mąż, wpływu nie mają. Nie mogła znaleźć sobie miejsca, spać, jeść, normalnie funkcjonować. Tysiące myśli kołatało się w jej głowie. Adrian przyjął na siebie pełną odpowiedzialność za rodzinę, opiekując się na zmiany – chorą córką, synem i żoną.
O tym, że choroba córki to złośliwy nowotwór, Adrian poinformował żonę telefonicznie. Nim tak się stało, wybierał numer kilkakrotnie. Nie wiedział jak się za to zabrać. To była najtrudniejsza z wiadomości, jaką kiedykolwiek jej przekazał. Pozbierał się, zacisnął zęby i zadzwonił.
– Kochanie, nasza Sarenka ma złośliwy nowotwór. To neuroblastomia.
W momencie, w którym dziewczynka została zdiagnozowała, miała zmiany w całym organizmie.
– Pękniętą miednicę, żebra, szpik cały zajęty, zmiany w główce. Wszystkie narządy wewnętrze; wątrobę, żołądek, jelita były w złym stanie. Nie lubię o tym mówić – w oczach 34-letniego ojca kręcą się łzy.
Gdy Sara przyjęła pierwszą dawkę chemii, wydawało się, że będzie dobrze. Ale z każdą następną okazywało się, że terapia nie przynosi oczekiwanych zmian.
Testy genetyczne wykryły, że Sara ma pewne aberracje genetyczne, które powodują, że jest w dużej mierze odporna na chemię. Jest nietypowym przypadkiem pacjenta.
Kierunek Barcelona,
czyli „ostatnia deska ratunku”
Poznani na oddziale rodzice innego dziecka, chorego na tę samą chorobę, zasugerowali Adrianowi, żeby jechał z córką do Barcelony, gdzie jest klinika, zajmująca się takimi przypadkami.
– Często jest tak, że dzieci w Polsce są już skreślane, a tam doprowadzają je do zdrowia – mówi z przekonaniem ojciec chorej dziewczynki.
Sara leczy się od kilkunastu miesięcy. Pierwszą dawkę chemii przyjęła w grudniu 2020 roku. Przez ostatnie dwa lata rodzinny budżet Rachlaków bardzo się skurczył. A od razu było wiadomo, że wyjazd do zagranicznej kliniki, pobyt tam i leczenie, będzie sporo kosztować.
Młodzi rodzice dostali wstępny kosztorys. 200 tys. zł, to kwota na badania i miesięczny pobyt w szpitalu. Te pieniądze już udało się uzbierać, przy pomocy fundacji „Kawałek nieba”. Kluczowi byli jednak ludzie, którzy pojawili się wokół Sary i jej rodziny. Adrian nazywa ich aniołami.
I te anioły właśnie, rozkręciły akcję „Sprawa wygląda tak…”. Jej organizatorzy namawiali w mediach społecznościowych, by robić sobie zdjęcia z napisem #dlaSary z szyldem dowolnej miejscowości w Polsce. Oczywiście nie chodziło o samo zdjęcie, ale o wzbudzenie zainteresowania potrzebującą pomocy dziewczynką, a co za tym idzie do wpłacania na jej rzecz datków. I udało się, setki jeśli nie tysiące osób, robiło zdjęcia, wpłacało pieniądze i zapraszało do aktywności nowych użytkowników.
Wylot do kliniki w Barcelonie może być przełomem w leczeniu. Na to właśnie liczą rodzice małej. Nie mają innych marzeń i planów.
– Trudno jest nam cokolwiek planować, myśleć o czymkolwiek innym niż ratowanie córki – zaznacza Adrian Rachlak.
W Hiszpanii Sara będzie miała wykonany szereg badań. Doczeka się badania PET, którego w Polsce nie chciano jej zrobić. Wyniki mają pozwolić lekarzom na zastosowanie najlepszej z możliwych metod leczenia.
– Jest tam profesor, który jak mało kto na świecie, zna się na neuroblastomii – mówi tata dziewczynki i przekonuje, że klinika w Barcelonie, to ich „ostatnia deska ratunku”.
– Jeżeli tam nam nie pomogą, to nie mamy już gdzie szukać.
Z nadzieją i strachem jednocześnie
Żyją w malowniczej, maleńkiej wsi, na uboczu, pomiędzy lasami i polami. W Grześce mieszka zaledwie kilkanaście osób, a nawet ludzie z pobliskiego Wieruszowa nie wiedzą jak tu dojechać. To taki raj dla tych, co kochają spokój i przyrodę. Szczególnie pięknie jest teraz, latem. Ale Rachlakowie wraz z dziećmi, przynajmniej na jakiś czas, muszą opuścić swoje „gniazdko”.
W poniedziałek, 1 sierpnia, rodzina Rachlaków była już spakowana i gotowa do opuszczenia kraju, w poszukiwaniu ratunku dla małej Sary.
– Ja mam dwie różowe walizki, a mama ma niebieskie – wesoło pokrzykuje do reportera filigranowa dziewczynka, ciągnąca za sobą ogromny bagaż.
Sara przeszła już wiele, chemioterapię, radioterapię, a nawet immunoterapię. Była leczona w Krakowie, Gliwicach, Wrocławiu. Miała także operację, wycięcie guza pierwotnego.
– Jej organizm dostał popalić. Miała problemy z sercem, tarczycą, problemy neurologiczne. Czasami tak bywało, że wracaliśmy do domu, a dwa dni później musieliśmy wracać do szpitala – opowiada Adrian.
Mimo to, wciąż pozostaje bardzo radosną dziewczynką. Choć nie zawsze tak bywa. Zwłaszcza, gdy przyjmuje silne leki. Wtedy jest osłabiona, nie ma ochoty na zabawę, nie uśmiecha się. Jest silna, nigdy się nie poddaje. Gdy jest w formie, uwielbia tańczyć i śpiewać, ale wcale nie chce zostać tancerką, ani nawet piosenkarką.
– Będę lekarką – zapowiada.
– A ty kim chcesz być, gdy będziesz dorosły? – pyta, brata dziewczynki, reporter.
– Mechanikiem, tak jak dziadek – odpowiada z uśmiechem Gabryś.
Rachlakowie mają ogromne szczęście, mogą liczyć na wsparcie rodziców. Gdyby nie pomoc rodziny, z pewnością, nie poradzili by sobie. Szczególnie, że Adrian, szukając ratunku dla córki, zrezygnował z pracy. Magda także nie pracuje.
– Nie zrezygnowałbym z pracy, gdyby nie rodzina. Właściwie, to oni do tego mnie przekonali – wspomina Adrian, dodając że musiał to zrobić, by zająć się dziećmi i żoną, która załamała się psychicznie.
– Będąc w szpitalu zajmowałem się Sarą, wracając do domu Gabrielem i żoną – mówi prawie szeptem.
– Pani jest pewnie dumna z męża? – pyta dziennikarz.
– Bardzo – odpowiada Magda, mocno ściskając partnera za rękę.
Patrzą na siebie z nieskrywanym uczuciem. Kompletnie nie wiedzą co się wydarzy i jak długo zostaną w hiszpańskiej klinice. Wyjeżdżają z wielką nadzieją i jeszcze większym strachem.
– Co nas jeszcze czeka? Kompletnie nie wiemy – rzuca, wyraźnie przytłoczona, Magdalena Rachlak, mama dziewczynki.
– Chcemy żyć normalnie. Tak jak inni, chodzić do pracy, wychowywać dzieci. Nie bać się co przyniesie następny dzień.
Młodzi rodzice zostali wystawieni przez los na wielką próbę. Pomaga im silna wiara i wspomniane wcześniej anioły, czyli ludzie, ofiarujący bezinteresowną pomoc.
– Wiara w nas jest bardzo duża – zaznacza Adrian Rachlak i dodaje, że bez niej, dawno by się poddali.
– Z punktu widzenia wiary, wszystko jest po coś – kończy.
Adrian, Magda, Sara i Gabriel lecą teraz gdzieś wysoko, wśród chmur. Są bliżej nieba i coraz bliżej Barcelony. Być może w końcu, ich modlitwy i prośby, zostaną wysłuchane.
***
Każdy, kto chciałby pomóc w dalszej walce małej Sary, o zdrowie i życie, może wesprzeć młodych rodziców przekazując dowolną kwotę. Link do zbiórki publikujemy poniżej
Sara Rachlak – zbiórka charytatywna | Siepomaga.pl